sobota, 2 listopada 2013

14 - Bogowie chcąc nas ukarać, spełniają nasze marzenia.

Zatrzaskując za sobą drzwi mojego pokoju, oddychając głęboko, rozglądałam się dookoła starając się tutaj znaleźć odpowiedzi na wszystkie moje pytania. W mojej oazie spokoju, która teraz wydawała się niezwykle niespokojna. Podeszłam do łóżka, sięgając po kawałek materiału z naszytą norweską flagą. Nadal mu jej nie oddałam. Przyglądałam się mu przez chwilę, przykładając do twarzy i napawając się jego zapachem. Chciałam mieć pewność, że decyzja, którą podjęłam, jak sądził, już wcześniej, że...jest słuszna. Jednak odpowiedź nie nadeszła.
Zamknęłam oczy, starając się skupić wszystkie myśli, poukładać je
w szereg. Tak strasznie zabłądziłam. Czy on pozwoli mi odnaleźć spokój, właściwą drogę ?
Otworzyłam szafę i wyjmując z jej dna, walizkę, rzuciłam ją na łóżko. Odbiła się od niego kilka razy, wreszcie opadając bezwładnie na jego środek.
Chwyciłam do ręki laptop, siadając wygodnie na fotelu i włączając stronę gmail.com

od :Sonja.Zah@.com
do : Grette232@.com

Oszalałam. Nie wiem czy dobrze robię, ale idę za głosem serca. Mówią, że to właściwy głos.

Wystukując ostatnią literę tego zdania, bez wahania wysłałam wiadomość, wyłączając komputer i wkładając go w boczną kieszeń walizki.
Ubrania także do niej powędrowały. Chcąc mieć to już za sobą, włożyłam do środka ostatnią potrzebną mi rzecz, po czym zapięłam zamki, stawiając bagaż na podłodze. Siadając na skraju łóżka, długo jeszcze wpatrywałam się w nią, niczym w obrazek.
Czy los może stanąć człowiekowi na przekór, wierząc, że jeśli nie podejmie on niektórych decyzji, nie będzie ich później żałować ? Przecież to my kierujemy własnym życiem, my kierujemy losem, dlaczego dawać mu satysfakcję z bycia posłusznym. Jeśli tak ma to wyglądać, nigdy nie chcę być posłuszna.
Nie było mi żal Gregora, choć niewątpliwie coś do niego czułam. Jednakże to bystry facet, zapomni o mnie wcześniej, niż oboje myślimy, pozna kogoś lepszego, mniej wyobcowanego i...dziwnego. Nieoczekiwanie pomyślałam o rodzicach. Muszę się z nimi pożegnać. Choć kilka słów wyjaśnienia.
Wyjęłam z szafki nocnej kawałek lekko pomiętej kartki wyrwanej
z notesu, do ręki chwyciłam długopis i przykładając jego czubek do niej, zastanowiłam się przez chwilę. Po niej słowa same popłynęły...

''Mamo, Tato. Gdybym wam powiedziała, uznalibyście to za przejaw młodocianego szaleństwa. Jestem dorosła. Ale tak. To młodociane szaleństwo. Jednak mimo to, podjęłam decyzję. Nie zamierzam się ukrywać, nie chcę tracić kontaktu z wami. Kocham was najbardziej na świecie, ale nie mogę postępować wbrew sobie. Wyjeżdżam, razem 

z Tomem. Nie martwcie się. Nie będę na razie włączać telefonu, odczekam, aż wasza złość na mnie, minie.'' 

                                                                              Wasza  Sonja 


Starając się nie płakać, złożyłam kartkę wpół i odłożyłam na sąsiednią poduszkę. Sama położyłam się zwijając w kłębek, jeszcze przez chwilę myśląc
o czekoladowookim brunecie, o liście i o tym, że zostawiam swoich bliskich. Przymknęłam oczy, nadal ściskając w dłoni przepaskę Toma. Chciałam zapomnieć, o tym, że się wahałam.
Byłam pewna. Nic złego zdarzyć się nie może.
Po chwili odpłynęłam, wycieńczona dniem, śniąc o niezbadanej przyszłości, która mnie czekała.

Obudził mnie dźwięk budzika.
Wskazywał 06:00. Zdawało mi się, jakby wczorajszy dzień był jedynie snem. Jednak stojąca przy drzwiach walizka utwierdziła mnie
w przekonaniu, że jednak powinnam być z siebie dumna. Podjęłam
w końcu pierwszą poważną decyzję. Zapewne nie ostatnią.
Nikt nie musiał mi w tym pomagać. Wstałam z łóżka i wyjrzałam przez okno. Rodzice właśnie wyjeżdżali z podjazdu. Mama zauważając mnie, radośnie pokiwała. Łzy znów stanęły mi w kącikach oczu.
Pomachałam jej, prawie natychmiast znikając za zasłoną. Zabrałam ze sobą list, wkładając go do kieszeni płaszcza. Jak zareagują ? Czy będą bardzo źli ? Zniszczyłam im plany co do mojej osoby. Tato będzie musiał poszukać nowego następcy w firmie.
Odganiając te myśli, przebrałam się, włosy upięłam w kok i chwytając rączkę walizki, zataszczyłam ją przed frontowe drzwi. Wchodząc do kuchni, zauważyłam kartkę, którą znów zostawili dla mnie rodzice. To już chyba tradycja egzystencjalna naszej rodziny.

"Miłego dnia kochanie. Obiad w lodówce. "

Westchnęłam ciężko odkładając ją i wyjmując z kieszeni zgiętą na pół kartkę, mój list. Położyłam go na widoku, jeszcze kilka razy poprawiając.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. 06:30. Wyłączyłam go, po czym owijając szalik dookoła szyi, chwyciłam walizkę i zamknęłam za sobą drzwi mojego domu, klucz jak zwykle wkładając do wazonu, stojącego obok nich. Zamknęłam drzwi do starego życia, z następnym krokiem zaczynając nowe.
Do najbliższego przystanku autobusowego był spory kawałek, ale spacer dobrze mi zrobił.
Szłam tą samą drogą, która wczoraj była najistotniejszą. Po okręgach nie było już śladu. Świeży puch zamazał wszystko. Nie był jednak w stanie wymazać z wspomnień z mojej głowy. Idąc poboczem, ciągle miałam wrażenie, że postępuję słusznie. Do czasu, kiedy dotarłam na przystanek. Kilkoro ludzi obrzuciło mnie obojętnym spojrzeniem. Spuściłam wzrok, kurczowo trzymając w dłoni, rączkę walizki. Pomyślałam o nim. O jego niebieskich oczach, dziecinnym uśmiechu, silnych ramionach, po czym ujrzałam bruneta o brązowych oczach ze zmierzwioną czupryną. Pod płaszczem pojawiła się gęsia skórka. Nic o was nie wiem. Jeden z was tak chorobliwie zapanował nad moim życiem. To nie jest sprawiedliwe. Bo ty Tom...wiesz o mnie więcej, niż ja sama. A Gregor ? Jesteś we mnie. Nie chciałam znów się rozklejać. Widząc nadjeżdżający autobus, pociągnęłam walizkę, stawiając ją bliżej chodnikowego krawężnika. Czerwony pojazd podjechał tuż pod przystanek, a kierowca za pomocą dźwigni otworzył drzwi. Weszłam do środka, siłując się z ciężką walizką. Postawiłam ją obok jednego z tylnych siedzeń i zajęłam miejsce, opierając głowę
o szybę.
Do końca podróży śledziłam tańczące na niej krople wody.

Wielka połać parkingów, mnóstwo samochodów, ustawionych
w rzędach.
Olbrzymi szyld promował nazwę : Innsbruck Kranebitten. Już tu byłam. Przyglądałam się przez chwilę tym wszystkim spieszącym się dokądś, ludziom. Czy oni też próbują spełniać swoje marzenia w tak gwałtowny sposób ?
Zostawiając bliskich i goniąc nie wiadomo za czym ? Miałam głęboką nadzieje, że nie jestem sama.
Ruszyłam przed siebie. Stanowczym i opanowanym krokiem.
Z udawaną pewnością siebie, której udawanie wychodziło mi o niebo lepiej od autentycznego czucia się hardym.
Kolejny cel osiągnięty. Przekroczyłam próg lotniska, od razu spoglądając na umiejscowiony na wysokim filarze, zegar. Te same zielone, w rzędzie poustawiane, krzesła.
08:00. Nerwowo rozglądając się dookoła, szukałam wzrokiem jednej osoby. Wśród tego tłumu przewijających się, przypadkowych ludzi nikogo znajomego jednak nie rozpoznałam.
Podeszłam do jednego z okienek i uśmiechnęłam się nikle do siedzącej
w nim kobiety, której uśmiech był raczej wymuszony.
- O której odlatuje samolot do Lillehammer ? Było mi wstyd za mój łamany niemiecki.
Kobieta spojrzała przelotnie na ekran monitora i znów przeniosła wzrok na mnie.
- Odleciał 15 minut temu.
Zbladłam. Te słowa odbijały się w mojej głowie, jak kauczukowa piłeczka. Nie zakładałam takiego scenariusza. Spóźniłam się. Oddychając głęboko, usiadłam na pobliskim krześle, chowając twarz w dłoniach. Jak mogłam być tak głupia ? Co to miasto ze mną zrobiło ?
Łzy mimowolnie zaczęły wydostawać się spod zaciśniętych powiek. Siedząca obok starsza pani w różowym berecie, niepokojąc się widokiem, żałosnej, rozbitej na milion kawałeczków dziewczyny, przesiadła się bliżej, spoglądając na mnie.
- Miłość ? Podniosłam szklisty wzrok i widząc pobłażliwie uśmiechającą się do mnie kobietę, do reszty się rozkleiłam.
- Spóźniłam się na samolot. Wydukałam pomiędzy głośnymi szlochami, próbując jednocześnie zapanować nad tym chorym lamentem.
- W życiu nie ma przypadków moja droga. Pogładziła mnie po plecach, ciągle lekko się uśmiechając.
Po chwili zatrzymała dłoń na moim ramieniu i pochyliła się nade mną. - Bogowie chcąc nas ukarać, spełniają nasze marzenia. Wyszeptała
i poklepała mnie po nim, po czym ocierając moją ostatnią łzę, przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się promiennie. - Nie czas na łzy moja droga. Mówiąc to, wstała, chwytając swój bagaż i idąc w stronę rozpoczynającej się odprawy.
Nie miałam czasu na myślenie. Musiałam wrócić do domu. Wyciągnęłam telefon z kieszeni czarnych jeansów i włączając go, wybrałam numer, przykładając go do ucha. W tym samym czasie, zerwałam się z miejsca i ruszyłam w kierunku wyjścia.
- Mika ? Mam prośbę.
- Sonja ! Miło cię słyszeć. Proś o co chcesz. Jego, jak zwykle wesoły głos, sprawił, że poczułam się nieco lepiej.
- Przyjedziesz po mnie na lotnisko ? Innsbruck Kranebitten.
- Co ty tam robisz ?
- Przyjedziesz ? Zignorowałam jego pytanie, czekając na odpowiedź.
- Jasne, zaraz będę. Słysząc to, szybko się rozłączyłam. Mętlik w głowie nie ustępował, ale teraz jedynym moim celem było odkręcić to wszystko. Musiałam szybko dotrzeć do domu, zanim zrobią to moi rodzice.

Siedząc na walizce, zobaczyłam w oddali nadjeżdżający, biały van
z naklejoną na boku reklamą sklepu ze sprzętem narciarskim. Zatrzymał się nieopodal i już po chwili w moim kierunku pędził ubrany w snowboardowy strój, jak zwykle nieogolony, Mika.
- Sonja, co jest grane ? Podchodząc, spojrzał na mnie pytająco
i przenosząc wzrok na moją walizkę, jeszcze bardziej zmarszczył czoło.
- O nic nie pytaj, błagam. Odparłam krótko i wstając, ruszyłam przed siebie.
- No...dobra. Wycedził, po czym pognał za mną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz