sobota, 16 listopada 2013

17 - Piekło słodkie, jak wanilia.

Coś na rozpoczęcie dnia :-)

Siedząc pomiędzy Glorią i matką Gregora, czułam się, jak w klatce. Zewsząd dochodziły mnie różne słuchy, w które Gregor chyba nie miał zamiaru mnie wtajemniczać. Choćby o jego byłej dziewczynie Sandrze.
Przez krótką chwilę miałam nawet ochotę ją poznać. Ale było to dosłownie kilkusekundowe pragnienie.
Przyglądałam się każdemu domownikowi z osobna. Na pierwszy rzut oka ? Doskonała, elegancka rodzina. Jednak po dłuższych rozważaniach doszłam do wniosku, że pozory mylą. Jego ojciec to chodzący ideał, a przynajmniej za takiego się uważał i tego też oczekiwał od swojego syna. Zwycięstwo jest najważniejsze ! Nigdy się nie poddasz ! Te zdania padały najczęściej. Patrzyłam na Gregora, który nagle wydał mi się tak bardzo bezbronny i zagubiony, że zapomniałam, iż mam przecież do czynienia z chodzącą pewnością siebie.
Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał, że jestem niewidzialna. Krzyczałam, ale nikt nie słyszał.
Ściskając kieliszek z winem, musiałam miarkować się, aby przypadkiem nie zdusić go w dłoni.
- Gregor jest naszym mistrzem ! Musisz mieć tego świadomość moja droga. Kobieta uraczyła mnie władczym spojrzeniem, po czym przeniosła go na swojego syna, prawie natychmiast zmieniając je
w pobłażliwe i pełne wyrozumiałości.
- Mam tę świadomość. Odparłam półgębkiem. - Przepraszam gdzie jest łazienka ? Odłożyłam kieliszek na szklany stolik, wstając i spoglądając na Gregora, który natychmiast wyczuł w moim wzroku nutę przerażenia.
- Na górze. Pierwsze drzwi po lewej. Skierowała Gloria, prawie natychmiast wracając do konwersacji ze swoim ojcem.
- Dziękuję. Ani myśląc, szybko podążyłam na górę. Łzy pragnęły wydostać się spod powiek. Zamknęłam się w toalecie, przyciskając plecami drzwi tak mocno, że czułam, jak starannie są wyrzeźbione.
To jakiś horror. Nie mogłam myśleć, mówić, oddychać...
Nabierając łapczywe hausty powietrza, próbowałam zapanować nad trzęsącymi się rękoma. Co oni ze mną robią ? Odkręciłam kurek,
a z kranu, wprost na moje dłonie wydobyła się orzeźwiająca, lodowata woda. Kilka razy skropiłam nią twarz, co jakiś czas spoglądając w lustro przed sobą.
Nie pasuję do nich. Co chciałam tym osiągnąć ? A jednak jestem tą prowincjonalną idiotką.
Mojej wewnętrznej wojowniczce także nie było do śmiechu, milczała, jak grób. To dobrze. Nie zniosłabym i jej opinii na mój temat.
Uspakajając się, usłyszałam głośne kroki, kogoś wbiegającego po schodach.
- Sonja, wszystko w porządku ? Głos Gregora ponownie wprawił mnie
w zakłopotanie.
- Tak ! Taak. Już wychodzę. Rzuciłam pospiesznie, ocierając twarz kawałkiem papierowego ręcznika.
Jeszcze przez chwilę się wahając, odryglowałam i otworzyłam drzwi, spoglądając na stojącego naprzeciw chłopaka.
- Przepraszam, nie najlepiej się czuję. Mógłbyś odwieźć mnie do domu ?
Gregor rzucił w moją stronę badawcze spojrzenie, po czym skinął głową, wyciągając ku mnie dłoń.
Chwyciłam ją i starając się nie dać poznać po sobie ogólnego załamania nerwowego, oboje podążyliśmy do salonu.
- Mamo, Sonja źle się czuję. Odwiozę ją. Podał mi płaszcz, a sam sięgając po kurtkę, ucałował matkę w policzek, lekko się uśmiechając.
- Dobrze, dobrze. Kobieta wstała i spoglądając na mnie, uściskała, po czym podeszła do drzwi, otwierając je. - Dobrej nocy kochana.
- Dziękuję. Dobranoc wszystkim. Odrzekłam, zabierając torebkę i nie patrząc już na nikogo, pospiesznie wyszłam.
Na werandzie ogarnęło mnie mroźne powietrze, które wreszcie pozwoliło mi odetchnąć pełną piersią. Fizycznie poczułam się znacznie lepiej, aczkolwiek psychika nadal pozostawiała wiele do życzenia.
- Było aż tak źle ? Brunet stanął obok mnie, wpatrując się w przestrzeń przed sobą.
- Przepraszam.
Zeszłam po kilku stopniach, i nie poświęcając zbyt dużo uwagi na oblodzoną drożynę, pewnym krokiem udałam się do auta. Gregor
w ślad za mną.
Nie miałam ochoty rozmawiać. Nie mogłam znaleźć odpowiedniego sposobu na wyjaśnienie mu, iż jego rodzice wyraźnie dali mi do zrozumienia, że ich syn zasługuje na kogoś lepszego, niż ja, że nie dorastam mu do pięt.
- Chcesz pogadać ? Zapytał, nim ruszył z podjazdu.
- Nie.
- Sonja ! Widzę, że coś jest nie tak.
- Po prostu odwieź mnie do domu ! Wrzasnęłam, wybuchając nagle salwą płaczu, tłumioną przez ostatnie dwie godziny.
Chłopak, kompletnie zdezorientowany, uderzając kilka razy dłońmi
o kierownicę i o nic już nie pytając, uruchomił wreszcie silnik i ruszył z impetem, zostawiając za sobą widoczne ślady kół na podjeździe.

Znów padał śnieg. Był tak gęsty, że przed nami mogliśmy dostrzec przez szybę tylko fragmenty drogi, odkrywane co chwilę przez włączone wycieraczki. Gregor chcąc jakoś rozładować tę napiętą sytuację, włączył radio. Popłynęły z niego dźwięki jakiegoś wolnego, mało znanego mi numeru.
- To miał być miły dzień.
- Nie obwiniaj się, to nie twoja wina. Ucięłam szybko, nie chcąc się już nad nim dłużej pastwić.
- A tak się czuję.
- Niepotrzebnie. Spojrzałam na niego siląc się na uśmiech, który i tak szybko się ulotnił.
- Mogę to jakoś naprawić. Oznajmił, nagle skręcając w inną drogę, zdecydowanie nie prowadzącą do mojego domu.
- Gdzie jedziemy ? Gregor, mówiłam...
- Daj mi szansę. Mruknął pod nosem, wciąż wzrokiem ogarniając tylko to co było przed nim.
Westchnęłam cicho. Czy jest sens dalej się sprzeczać ? Zostawiłam sprawę, oddając ją do dyspozycji własnemu biegowi.

Swoją drogą coraz mniej mi się to podobało. Zwiedziłam miasto, ale nie tę część, w której aktualnie się znajdowaliśmy. Epokowe budynki, latarnie, dające jedyne światło i ani żywego ducha. No tak...kto chciałby wychodzić z ciepłego domu w taką zawieruchę.
Zaparkował pod wejściem do jednej z kafejek. Poczułam się, jak wtedy, kiedy zabrał mnie na pierwszą randkę.
Wysiadł i otworzył mi drzwi, czekając aż wygramolę się ze środka. Przeszył mnie zimny dreszcz. Dobrze, że nie postanowiłam wcześniej rozpuścić włosów, przynajmniej z nimi nie miałam problemu. Wiatr smagał mnie po twarzy, ale tylko przez chwilę.
Gregor trzymając mnie za rękę, tak, jakbym miała mu uciec przy pierwszej, lepszej okazji, zaprowadził mnie do przytulnego wnętrza kawiarenki.
- Gregor, nie musisz.
- Cicho. Jęknął, spoglądając na mnie znacząco, po czym przewrócił oczyma w taki sposób, że zwietrzyłam w tym oznaki zmęczenia moim ciągłym gadaniem.
Prawie siłą zdjął ze mnie płaszcz i usadził mnie na jednym z krzeseł, przy stoliku umiejscowionym przy oknie. Obserwowałam jego poczynania, nie odzywając się. Świeczka na środku małego okrągłego stolika rzucała półcień na jego twarz, która była teraz naprzeciw mojej, niebezpiecznie blisko.
- Wiem, że moi rodzice są pokręceni, ale nie przywiozłem cię tu po to, żeby o nich rozmawiać.
- Gregorze. Zaczęłam spokojnie, splatając palce obu dłoni i kładąc je na stoliku. - Nie mam ci niczego za złe. Jesteś wspaniałym facetem, to ja zachowuję się, jak wariatka.
Znów ten sam wzrok.
- Na dodatek bredzisz. Rzucił, uśmiechając się szelmowsko.
Wzruszyłam ramionami, również się uśmiechając. Zaczęłam zastanawiać się, czy to aby naprawdę nie jest miłość. Obiecałam Grette, że nigdy się nie zakocham, a jednak pojawił się on i...
Z zamyślenia wyrwał mnie stojący przed nami kelner, trzymający
w ręku butelkę zapewne drogiego wina.
- Moscato d'Asti Vittoria Rivetto, rocznik 1993. Oznajmił po chwili, mężczyzna, przyglądając się Gregorowi.
- Dziękujemy. Rzucił chłopak, po czym odbierając od niego butelkę, dał znak, że może odejść.
- Chcesz mnie upić ? Spojrzałam na niego, rozbawiona.
- A dasz się ?
Pokiwałam głową chichocząc cichutko. Już po chwili półwytrawne, białe wino wypełniło mój kieliszek.
- Jutro wyjeżdżam. Będę za tobą tęsknił, ale obiecaj mi, że nam się uda. Spojrzał na mnie poważnymi, opanowanymi, czekoladowymi oczyma.
- Gregor...
- Obiecaj, proszę. Chwycił mnie za rękę, kciukiem sunąc po wnętrzu mojej dłoni.
Mętlik w głowie pojawił się tak nagle, że nie byłam w stanie odróżnić jawy od fikcji. Kręciło mi się w głowie. Mogłabym zrzucić winę na wino, ale nie upiłam z kieliszka ani łyka.
- Obiecuję. Odparłam po dłuższej chwili, zagłębiając się w jego tęczówki. Były teraz tak bardzo hipnotyzujące, że nie mogłam tak po prostu odwrócić wzroku. Zapomniałam o wszystkim.
Uśmiechnął się, jakby oddychając z ulgą. Ciepło mające swoje apogeum w moim sercu, wydostawało się z niego rozgrzewając całe ciało. Nie musiałam mówić już nic, nie potrzebował moich słów. Wpatrywaliśmy się w siebie, co jakiś czas sącząc wino, łyczek po łyczku.
Ten wieczór mógłby się nie kończyć. Pomyśleć, że się wahałam, pomyśleć, że miałam jakiekolwiek opory, aby oddać mu swoje serce.
- Potrzebuję cię. Oznajmił nagle, przerywając tę słodką ciszę między nami. Uśmiechnęłam się radośnie. W zasadzie miałam ochotę popłakać się ze szczęścia.
- Ukradłeś mi coś. Odrzekłam, sunąc koniuszkami palców po jego nadgarstku.
- Co takiego ? Zmarszczył lekko czoło.
- Moje serce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz