http://www.youtube.com/watch?v=EH9meoWmAOM
Mimo iż byłam straszliwie zmęczona, nie mogłam zmrużyć oka. Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień. Włączyłam zatem laptopa
i sprawdziłam pocztę elektroniczną...
Juan.Martinez@.com
Masz rację, to moja wina. Nie powinienem był ci tego mówić, ale już wiesz co czuję.
Nie mógłbym spojrzeć ci w oczy wiedząc, że masz tę świadomość.
Powodzenia w życiu.
Juan.
Łzy napłynęły mi do oczu i potoczyły się po rozgrzanych policzkach. Nie chciałam wierzyć, że teraz tak po prostu mnie zostawia. Po tylu latach. Przyzwyczaiłam się do jego obecności. Chciałam, pragnęłam, żeby był.
Tymczasem zdecydował inaczej. Nie mogłam mieć mu tego za złe. Wybrał, tak jak i ja wybrałam.
W tej chwili odczuwałam nienawiść pomieszaną z poczuciem usprawiedliwienia. Jego i siebie.
Położyłam się, przykładając głowę do poduszki. Miałam ochotę mu odpisać, ale wyraźnie nie miałam na to siły. Może nawet tego nie oczekiwał. Jednym ruchem palca, usunęłam jego numer z pamięci telefonu. Oby zapomnienie o nim przyszło mi tak łatwo. Zastanawiałam się, dlaczego płaczę ? Co jest powodem wzruszenia ? Jego osoba, czy to, że teraz już nikt nie jest ode mnie uzależniony, nikt mnie nie wielbi.
Zasnęłam próbując nie pogrążać się w tych dziwacznych, nie mających sensu, koncepcjach.
http://www.youtube.com/watch?v=GHEUsGhUtgg
Był to pochmurny dzień. Promienie słoneczne nie wpadały całą zgrają przez okno, nie rozgrzewały pokoju.
Śpiew ptaków zagłuszała znana mi melodia. Bębny i ten zgredzikowy głosik Axl'a. To właśnie on wyrwał mnie ze snu. Zdecydowanie nie byłam na to gotowa. Dudnienie wyciągu narciarskiego zagłuszało moje myśli, a to nie wróżyło dobrze. Aktualnie kierowała mną nie lada złość. Ześlizgnęłam się z łóżka wraz z kołdrą, okrywającą moje
ramiona i przymknęłam okno. Lecz i tak dało się usłyszeć brzdęki...zbędne brzdęki.
Zauważając na zegarku godzinę 07:15, skierowałam się do łazienki wykonując codzienną toaletę. Zrzuciłam z siebie piżamę i nakładając za duży T-Shirt i krótkie szorty, skierowałam się do kuchni.
- Dzień dobry !
Wrzasnęłam, nie widząc nikogo na horyzoncie. Gdy nikt się jednak nie odezwał, zajrzałam do lodówki, wyciągając z niej mleko. Upiłam kilka łyków z butelki nadal rozglądając się po domu. Chwytając do ręki pomarańczę, przerzucałam ją z jednej ręki do drugiej.
Ciekawe gdzie wszyscy się podziali ?
Usiadłam na kanapie w salonie i dopiero wtedy zobaczyłam kartkę leżącą na szklanym stoliku.
" Pojechaliśmy z tatą na spotkanie. Wrócimy wieczorem, bądź grzeczna. Mama "
Wolna chata.
Wstałam po czym wyglądając przez okno nabrałam nagłej ochoty by gdzieś pójść. Ta biel za oknem wprawdzie nie wróżyła dla mnie najlepiej, przypominając wczorajszy incydent z pochłaniającą mnie zaspą, ale kto nie ryzykuje, ten traci.
Ubrałam się po "zimowemu", na głowę przyodziałam wełnianą czapę
z wielkim pomponem, okulary przeciwsłoneczne i rękawiczki. Stanęłam przed lustrem i robiąc kilka modelingowych poz, roześmiałam się sama do siebie. Nucąc jakiś dżingiel z tandetnej reklamy płatków śniadaniowych, podążyłam do drzwi.
Zamknęłam dom na klucz, wkładając go do wazonu stojącego obok drzwi.
Przystając na werandzie, rozejrzałam się dookoła. Z oddali dobiegały odgłosy stoku. Tam też chciałam się udać.
Idąc wyraźnie wydeptaną ścieżką, przypatrywałam się każdemu mijanemu drzewu, dotykałam gałęzi, z których zlatywał nadmiar białego puchu.
Wychowując się całe życie w kraju, w którym dwa centymetry śniegu na rok, to górna granica możliwości, byłam zdumiona, że teraz, tak nagle znalazłam się w miejscu, gdzie odgrywa on główną rolę, dyktuje warunki.
Opuściłam strefę lasu. Zobaczyłam wielki wyciąg narciarski, ludzi zjeżdżających w dół, piszczące dzieciaki i małą wypożyczalnię, czy też sklep w środku tego piekła.
Poszłam w tamtą stronę. Jeśli już mieszkać w Innsbrucku, to zacząć
z hukiem.
Otwierające się przede mną wrota, dźwięk dzwonków, poruszanych drzwiami i kilku facetów rozprawiających po niemiecku.
Zdjęłam okulary i rozejrzałam się dookoła. Narty, narty, narty. Jedne różniące się od drugich tylko i wyłącznie kolorem i logo.
Zainteresował mnie jeden z kasków. Czarny ze srebrnymi motywami. Wzięłam go, zakładając na głowę i przeglądając się w lustrze. Nawet, nawet.
Ale sama nic tu nie zdziałam. Odkładając zatem kask na miejsce, podeszłam do lady, przy której stał brodaty, około dzwudziestokilkuletni koleś, widocznie znający się na rzeczy.
Nie zważając na resztę klientów, z których jeden wyjątkowo zwrócił moją uwagę, uśmiechnęłam się do sprzedawcy.
- Potrzebuję nart, kijków, kasku i ochraniacza na tyłek.
Chłopak roześmiał się w głos. Z resztą nie tylko on. Wzbudziłam niemałe zainteresowanie moją wypowiedzią. Jednak ten, na którego ja zwróciłam uwagę, kompletnie ignorował sytuację rozmawiając przez telefon.
- Przyjezdna ? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem.
- Powiedzmy, że jestem tu nowa.
- No proszę ! A gdzie to się osiedliłaś ?
Zlustrował mnie wzrokiem, jednak cały czas się uśmiechając, wyszedł zza lady i prowadząc mnie w stronę stoiska z nartami, dawał do zrozumienia, że cały czas słucha.
- Ten drewniany dom za lasem.
- Ta willa ?
Aż przystanął, chwytając się teatralnie za głowę.
- Willa, nie willa. Dom, jak dom. Odparłam, parskając śmiechem.
- Dobrze trafiłaś. Mój sklep to gruba ryba wśród wąskich płotek.
Spojrzałam na niego z lekką ironią, po czym oboje się roześmialiśmy.
- Mika ! Wyciągnął rękę w moim kierunku, uśmiechając się szeroko.
- Sonja. Uścisnęłam jego dłoń.
- To właściwie skąd jesteś ? Pytając, wyciągnął parę nart
Fischera i przymierzył je na oko do mojego ciała.
- Pochodzę ze Słowenii, mieszkałam w Madrycie.
- Jesteś niesamowita. Odrzekł, nakładając mi na głowę kask, który wcześniej sobie upatrzyłam. Szukając kijków, musiał zagłębić się
w zaplecze sklepu.
- Kim jest ten wysoki blondyno-brunet w zasadzie, hm ?
- Który ?
Mika wyjrzał zza kotarki, przyglądając się każdemu ze stojących przy regale z butami narciarskimi, chłopakowi.
- Ten w czarnej kurtce. Dodałam, opierając się o ścianę i dyskretnie mu przyglądając.
- Aaa ! To Gregor.
- Aha...Powiedziałam zaznaczając kabotyński ton. - Coś więcej ?
- Sama go zapytaj. Powiedział, po czym wygrzebał z zaplecza nową parę kijków narciarskich i podał mi.
Chwyciłam cały sprzęt, po czym chcąc na chwilę odłożyć go na ziemię aby zapłacić, zorientowałam się, że ów obiekt mojego zainteresowania, stoi tuż obok mnie.
- Dopisz do rachunku. Skierował dość męskim głosem do ciągle uśmiechającego się Miki.
- Jasne stary.
Po tej krótkiej wymianie zdań, Gregor z całą "świtą" skierowali się do wyjścia.
- Stały bywalec ? Zapytałam, opierając się łokciami o blat, przy okazji wyciągając kartę kredytową.
- Mieszka na wschód od stoku. Miałabyś blisko.
- Bardzo zabawne. Syknęłam, śmiejąc się i podając mu magiczny prostokącik z mamoną w środku.
Podniosłam wszystko z podłogi i znów promiennie uśmiechnęłam się do niego.
Mika skasował cały zakup, darując mi ten mój wcześniej upatrzony kask, jako prezent od sklepu, zachęcający do częstych zakupów.
- Więc, Viva la Innsbruck ! Powiedziałam stając przy drzwiach wyjściowych i kiwając na pożegnanie.
- Umiesz jeździć ?
Zawołał jeszcze, zanim zdążyłam wyjść.
- Właśnie idę się nauczyć ! Zakomunikowałam donośnym głosem, wychodząc na zewnątrz.
Obok sklepu stała drewniana ławka, która była już kompletnie zajęta.
Siedział tam. Wesoły, ale wzgardliwy zarazem. Poszłam w tamtym kierunku, na uboczu siadając na śniegu i próbując zapiąć narty.
Nie sądziłam jednak, że będzie to takie trudne. Siłując się z nimi, wstawałam i siadałam na przemian, nie mogąc w żadnej pozycji poradzić sobie z zadaniem.
Po chwili jednak ujrzałam na sobie czyiś cień.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam przed sobą tlenionego blondyna, który uważnie mi się przyglądał.
- Potrzebujesz pomocy ? Rzucił, uśmiechając się głupkowato.
- Poradzę sobie. Odparłam szybko, nadal męcząc się z zatrzaskami. Kiedy te wreszcie wskoczyły na swoje miejsce, wstałam ostrożnie podpierając się kijkami i uśmiechnęłam się do niego.
- A więc w drogę ! Wrzasnął po chwili, po czym cała horda wyminęła mnie w ekspresowym tempie. Jako ostatni z ławki podniósł się Gregor. Wyminął mnie, nieuważnie na mnie spoglądając.
Osobiście, nie zdążyłam się nawet ruszyć. Powoli, bokiem schodząc
z lekko pochylonego zbocza, starałam się nie rzucać w oczy. Nie wiem dokładnie ile mi to zajęło, ale będąc w połowie drogi, zatrzymałam się aby zaczerpnąć powietrza, którego już od chwili mi brakowało.
- Szybciej się nie da ?! Ten sam chłopak w czarnej kurtce, kompletnie mnie wtedy ignorujący zatrzymał się gwałtownie tuż przy mnie, obsypując od stóp do głów, falą śniegu.
- A ty może mógłbyś uważać. Odrzekłam, przystając i odwracając się przodem do mojego nowego towarzysza z miną pogardliwą i pełną ironii, która niejako broniła mnie przed nim. Przy okazji zaczęłam niezdarnie otrzepywać się ze śniegu.
- Śmierdzisz amatorką. Rzucił, po czym rozejrzał się dookoła prawie
w ogóle na mnie nie patrząc.
Śmierdzę ? Za kogo on się uważa ? Nikt nie będzie się do mnie odnosił
w ten sposób.
Spojrzałam na niego podejrzliwie, umiejscawiając jedną rękę na mojej talii i próbując wyglądać na bardziej pewną siebie, niż byłam w tamtej chwili.
- Za to ty nie masz za grosz samokontroli. Powiedziałam stanowczo, po czym chcąc zejść już z tej przeklętej górki, ruszyłam przed siebie.
Gregor jednak szybko mnie dogonił.
- To zbocze kończy się o tam...Wskazał palcem na dolinę, którą w rzeczy samej trudno było mi dostrzec.
- Zaczepiłeś mnie, żeby objaśniać mi mapę stoku ?
Uśmiechnęłam się sztucznie, nadal sztywno podpierając kijkami.
- Nie wiedząc, jak się hamuje, nie mając przystojnego instruktora, wątpię żebyś wyszła cało z tej przejażdżki.
- Powiedz gdzie mogę znaleźć tego przystojnego instruktora, a na pewno zahaczę o to miejsce.
Odparłam uśmiechając się z ironią.
Skromność. Chyba nigdy nie słyszał o takim zjawisku. Sam wyraz jego twarzy dawał do zrozumienia, że nie mam do czynienia z jakimś tam zwyczajnym facetem z prowincji.
- Bądź gotowa jutro.
- Co ?! Wytrzeszczyłam oczy. Gregor tylko uraczył mnie szelmowskim uśmiechem, po czym w błyskawicznym tempie, popędził w dół, co jakiś czas odpychając się kijkami.
Stałam tam przez chwilę przyglądając się jego malejącej w oddali sylwetce. Niezmiernie mnie zdenerwował, ale mimo to, miał coś
w sobie. Chciałam dowiedzieć się co to takiego...
sobota, 9 marca 2013
poniedziałek, 4 marca 2013
3 - Innsbruck = Pogromca uśmiechu. Darczyńca nadziei
http://www.youtube.com/watch?v=fOZUKppndaE
Obudziłam się we własnym łóżku. Nie wiem jak się tam znalazłam. Dziura w głowie i to przeświadczenie o tym, że popełniłam błąd odsyłając Juana z kwitkiem.
Nie było go na przyjęciu. Nie zadzwonił...
To naprawdę koniec. Koniec naszej przyjaźni. Miałam rację mówiąc, że miłość przysparza samych problemów. Przez nią straciłam bratnią duszę.
Wkładając całą siłę woli aby poruszyć moim ciałem, niezmiernie się zmęczyłam. Nie wypiłam przecież tyle, żeby teraz nie móc zwyczajnie wstać.
Oparłam się na łokciach i spojrzałam na okno, przez które promienie słoneczne wdzierały się jeden przez drugi, wypełniając całe pomieszczenie przyjemnym ciepłym odcieniem.
Przyglądałam się im przez chwilę. Falowały radośnie, wolne od wszelkich konwenansów. Niestety ja nie mogłam powiedzieć, że jestem wolna.
Pukanie do drzwi prawie natychmiast mnie otrzeźwiło. Mama wyjrzała zza nich i uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Oj córciu, kiedy ty zmądrzejesz ?
Zapytała, po czym rzuciła na łóżko butelkę wody.
- Chyba nigdy mamo.
Odparłam, uśmiechając się lekko i zagarniając ręką butelkę.
- Wstawaj. Za godzinę wyjeżdżamy.
- Dobrze.
Kiedy tylko mama zniknęła za zamkniętymi drzwiami, znów padłam nakrywając się pierzyną po sam nos.
Korciło mnie aby napisać do Juana kilka słów wyjaśnienia, przeprosin za odrzucone uczucie. Był ze mną szczery, a ja tak po prostu go zbagatelizowałam.
Nabierając kilka głębokich wdechów oraz porządny łyk wody, wygramoliłam się z łóżka i zabierając z biórka laptop, otworzyłam go, przez chwilę zawieszając wzrok na pulpitowej tapecie, przedstawiającej górski krajobraz. To zdjęcie zrobiłam kiedy tato w wakacje zabrał mnie i mamę do Włoch.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtych czasów. Jednak nie czas dalej zagłębiać się w przeszłości.
Ten e-mail miał być krótki i zwięzły...
Sonja.Zah@.com
Nie było cię na przyjęciu. Jeśli chciałeś zrobić mi przykrość, udało się. Ale nie o tym...
Nigdy nie sądziłam, że któreś z nas popełni ten błąd. Tak, to błąd. Miłość nie jest nam pisana.
Po prostu. Nie chcę przez to tracić z tobą kontaktu. Jesteś moim przyjacielem.
Wyślij wiadomość ! Krzyczałam podświadomie, kiedy to kilka razy próbowałam nacisnąć klawisz, a coś mnie powstrzymywało.
Jednakże wołanie Ojca szybko mnie ośmieliło. Wysłałam tę wiadomość będąc pewną, że zrypałam sprawę do końca. Ale nie miałam czasu teraz o tym myśleć. Moje walizki już dawno były w samochodzie. Tylko ja jeszcze do niego nie dotarłam.
Na dobre przyprowadziłam się do porządku. Chyba jeszcze nigdy tak szybko nie przedsięwzięłam makijażu, dobrania ubioru i uczesania. Może to dlatego, że po prostu się nie pomalowałam, włosy związałam
w niesforny kok, a na siebie narzuciłam stare jeansy
i ciemną bluzę z kapturem.
Umiejscowiłam laptop pod pachą i wychodząc z pokoju, przystanęłam przy drzwiach, ostatni raz próbując zachować ten widok. Przecież już nigdy tu nie wrócę.
Czując pojedynczą łzę na prawym policzku, zamknęłam za sobą drzwi
i wycierając ją w rękaw, podążyłam ku wyjściu.
Przy nim stali już rodzice wraz z Tanią. Patrzyli na mnie, jakbym zaraz miała zemdleć. Chcąc im pokazać, że wszystko ze mną w porządku, uśmiechnęłam się nikle i wyminąwszy ich, usiadłam na tylnym siedzeniu wozu, wkładając słuchawki do uszu.
Kilka godzin podróży samochodem i kolejna wędrówka tym razem aeroplanem. Byłam potwornie zmęczona. Mama przez cały czas nadawała o tym, jakim to Innsbruck jest cudownym miejscem.
Miałam tego po dziurki w nosie. Spojrzałam na tatę, który chyba także podzielał moje zdanie.
Podchodząc do lądowania, wyjrzałam przez okienko i pierwsze co dostrzegłam to...biel. Śnieg był wszędzie.
Do reszty zrzedła mi mina. Stewardessa otwierająca właz, opatuliła się szalikiem. Dopiero wtedy poczułam ten przejmujący chłód dobiegający z zewnątrz.
Spojrzałam na moje ręce i już po chwili naciągając na nie rękawy bluzy, podążałam do wyjścia.
Tata użyczył mi swojej marynarki, po czym popchał do tunelu prowadzącego z pasa startowego, do środka budynku lotniska.
Postanowiłam tylko obserwować. Masa ludzi mówiąca w języku, którego kompletnie nie znam. Wszyscy tak strasznie bladzi. Poczułam się, jak odmieniec.
Tata z mamą załatwiali właśnie transport, kiedy ja usiadłam na jednym z równych, zielonych krzesełek, nadal lustrując wzrokiem każdego, kto wydawał mi się jeszcze bledszy od poprzedniego.
Mając w głowie tylko myśl o tym, żeby położyć się spać, oparłam brodę na nadgarstku i przymknęłam na chwilę oczy.
- Skarbie, nie śpimy ! Rzekła zdecydowanie mama, szturchając mnie
i zabierając jedną z moich toreb. - Chodź już, samochód czeka. Dodała, po czym czekając aż wstanę, poszła w kierunku głównego wyjścia.
Oszaleję przez tą zimnicę. Trzęsąc się jak osika, wsiadłam do podstawionego przez firmę ojca, auta.
Przyjemne ciepło ogarnęło wszystkie moje zmysły.
Pan szofer okazał się całkiem sympatycznym gościem. Przy okazji dowiedziałam się, że jeden z moich rodzicieli biegle konwersuje
w języku niemieckim.
Tata od razu znalazł z tym facetem "wspólny język" i zaproponował mu pracę naszego szofera.
Marcel zgodził się prawie od razu.
Przez całą godzinę drogi z lotniska, na...jakieś leśne odludzie, rozmawiali o stawkach, przebiegu samochodu ojca i trasach do szkoły, najbliższego sklepu, centrum miasta, co w zasadzie powinno mnie interesować, ale przecież...będę miała na to całe życie.
Jadąc asfaltową drogą, na której był przeraźliwie mały ruch,
w porównaniu do Madrytu, nagle skręciliśmy w polną nieoznakowaną, całkowicie zaśnieżoną drogę.
Co to ma być ?
- To jedyna droga do domu ?
Wtrąciłam nagle, wprawiając każdego w niemałe zaciekawienie.
- Tak. To bardzo urokliwa posiadłość, niestety droga do niej jest tylko jedna. Z tyłu domu, jest stok narciarski, jakbyś chciała Sonju spróbować. Odrzekł Marcel, przyglądając mi się w lusterku.
- Nie nadaje się na narciarkę. Zdecydowanie preferuję plażę, słońce
i siatkówkę.
- Latem to miejsce to magia. Odparł, puszczając mi oczko.
Mimowolnie się zarumieniłam. Marcel to facet po czterdziestce, ale ma skubany nawijkę.
Po tej wyczerpującej godzinnej jeździe samochodem, przez największe drogowe dziury Innsbrucka, nareszcie dotarliśmy na miejsce.
Wysiadłam z samochodu, a moim oczom ukazała się...stodoła. Drewniany barak z tarasem dookoła niego i z równie drewnianymi filarami podtrzymującymi obrzeża dachu, co dziwne mającego (nie) drewniane dachówki.
Mama podeszła do mnie i przytuliła mnie do siebie, z dumą przyglądając się budynkowi.
- I jak ? Podoba ci się ?
- Jest piękny. Odparłam, po czym szybko wywijając się z jej objęć, skierowałam się do środka.
Zanim jednak zdążyłam dać porządny krok ku udeptanej ścieżce, wpadłam w jedną wielką zaspę śnieżną.
Trzymając w ręku torby i laptop, próbowałam się jakoś z niej wydostać, jednak im bardziej się szamotałam, tym zaspa wydawała się mnie pożerać.
Marcel szybko przybył mi na ratunek, chwytając w pasie i po prostu stawiając w bezpiecznym miejscu.
- Dziękuje.
Wybełkotałam, znów czerwieniąc się ze wstydu.
Tato, jako posiadacz kluczy, wpadł do domu jako pierwszy. Mama wbiegła do niego jako druga, chichocząc i piszcząc, gdy tylko zobaczyła coś co przykuło jej uwagę dłużej, niż na pięć sekund.
http://www.youtube.com/watch?v=fyMhvkC3A84
Weszłam do środka jako trzecia. To co tam zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Drewniane ornamenty, salon wypełniony po brzegi nowoczesnym sprzętem, kuchnia z marmurowymi blatami i wysepką na środku pomieszczenia. Jadalnia z wielkim mahoniowym stołem i schody, wypolerowane do błysku, prowadzące na górę. A to wszystko rozświetlone wiszącymi lampami, które zapaliła mama.
Rzuciłam wszystkie bagaże i nie nie zważając na nikogo, pognałam schodami, prosto na piętro.
Pierwsze drzwi to sypialnia rodziców. Drugie, to schowek, trzecie na pewno muszę być drzwiami do mojego pokoju.
Wzięłam głęboki wdech i chwyciłam za klamkę, naciskając ją ku dołowi. Zamek strzelił, a drzwi uchyliły się z lekkim piskiem. Tak samo żakardowo - amarantowe ściany, taka sama biała, długa, przejrzysta zasłona. I może nie takie same, ale równie piękne krajobrazy ozdobione czarną, grubą ramką.
Padłam na łóżko posłane, mięciutką, białą pościelą i przymknęłam oczy.
Może nie będzie tak źle, jak myślałam. Może zaadaptuje się tu szybciej, niż przypuszczałam. W gruncie rzeczy to miejsce nie jest takie złe. Oczywiście, zlikwidowałabym te siarczyste mrozy i ten okropny śnieg.
Jednak nie będę narzekać, do puki nie mam na co.
W tym przekonaniu utwierdziły mnie drugie drzwi znajdujące się
w pomieszczeniu mojego pokoju, które później okazały się drzwiami do własnej prywatnej łazienki. Teraz już na pewno nie będę narzekać.
Obudziłam się we własnym łóżku. Nie wiem jak się tam znalazłam. Dziura w głowie i to przeświadczenie o tym, że popełniłam błąd odsyłając Juana z kwitkiem.
Nie było go na przyjęciu. Nie zadzwonił...
To naprawdę koniec. Koniec naszej przyjaźni. Miałam rację mówiąc, że miłość przysparza samych problemów. Przez nią straciłam bratnią duszę.
Wkładając całą siłę woli aby poruszyć moim ciałem, niezmiernie się zmęczyłam. Nie wypiłam przecież tyle, żeby teraz nie móc zwyczajnie wstać.
Oparłam się na łokciach i spojrzałam na okno, przez które promienie słoneczne wdzierały się jeden przez drugi, wypełniając całe pomieszczenie przyjemnym ciepłym odcieniem.
Przyglądałam się im przez chwilę. Falowały radośnie, wolne od wszelkich konwenansów. Niestety ja nie mogłam powiedzieć, że jestem wolna.
Pukanie do drzwi prawie natychmiast mnie otrzeźwiło. Mama wyjrzała zza nich i uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Oj córciu, kiedy ty zmądrzejesz ?
Zapytała, po czym rzuciła na łóżko butelkę wody.
- Chyba nigdy mamo.
Odparłam, uśmiechając się lekko i zagarniając ręką butelkę.
- Wstawaj. Za godzinę wyjeżdżamy.
- Dobrze.
Kiedy tylko mama zniknęła za zamkniętymi drzwiami, znów padłam nakrywając się pierzyną po sam nos.
Korciło mnie aby napisać do Juana kilka słów wyjaśnienia, przeprosin za odrzucone uczucie. Był ze mną szczery, a ja tak po prostu go zbagatelizowałam.
Nabierając kilka głębokich wdechów oraz porządny łyk wody, wygramoliłam się z łóżka i zabierając z biórka laptop, otworzyłam go, przez chwilę zawieszając wzrok na pulpitowej tapecie, przedstawiającej górski krajobraz. To zdjęcie zrobiłam kiedy tato w wakacje zabrał mnie i mamę do Włoch.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtych czasów. Jednak nie czas dalej zagłębiać się w przeszłości.
Ten e-mail miał być krótki i zwięzły...
Sonja.Zah@.com
Nie było cię na przyjęciu. Jeśli chciałeś zrobić mi przykrość, udało się. Ale nie o tym...
Nigdy nie sądziłam, że któreś z nas popełni ten błąd. Tak, to błąd. Miłość nie jest nam pisana.
Po prostu. Nie chcę przez to tracić z tobą kontaktu. Jesteś moim przyjacielem.
Wyślij wiadomość ! Krzyczałam podświadomie, kiedy to kilka razy próbowałam nacisnąć klawisz, a coś mnie powstrzymywało.
Jednakże wołanie Ojca szybko mnie ośmieliło. Wysłałam tę wiadomość będąc pewną, że zrypałam sprawę do końca. Ale nie miałam czasu teraz o tym myśleć. Moje walizki już dawno były w samochodzie. Tylko ja jeszcze do niego nie dotarłam.
Na dobre przyprowadziłam się do porządku. Chyba jeszcze nigdy tak szybko nie przedsięwzięłam makijażu, dobrania ubioru i uczesania. Może to dlatego, że po prostu się nie pomalowałam, włosy związałam
w niesforny kok, a na siebie narzuciłam stare jeansy
i ciemną bluzę z kapturem.
Umiejscowiłam laptop pod pachą i wychodząc z pokoju, przystanęłam przy drzwiach, ostatni raz próbując zachować ten widok. Przecież już nigdy tu nie wrócę.
Czując pojedynczą łzę na prawym policzku, zamknęłam za sobą drzwi
i wycierając ją w rękaw, podążyłam ku wyjściu.
Przy nim stali już rodzice wraz z Tanią. Patrzyli na mnie, jakbym zaraz miała zemdleć. Chcąc im pokazać, że wszystko ze mną w porządku, uśmiechnęłam się nikle i wyminąwszy ich, usiadłam na tylnym siedzeniu wozu, wkładając słuchawki do uszu.
Kilka godzin podróży samochodem i kolejna wędrówka tym razem aeroplanem. Byłam potwornie zmęczona. Mama przez cały czas nadawała o tym, jakim to Innsbruck jest cudownym miejscem.
Miałam tego po dziurki w nosie. Spojrzałam na tatę, który chyba także podzielał moje zdanie.
Podchodząc do lądowania, wyjrzałam przez okienko i pierwsze co dostrzegłam to...biel. Śnieg był wszędzie.
Do reszty zrzedła mi mina. Stewardessa otwierająca właz, opatuliła się szalikiem. Dopiero wtedy poczułam ten przejmujący chłód dobiegający z zewnątrz.
Spojrzałam na moje ręce i już po chwili naciągając na nie rękawy bluzy, podążałam do wyjścia.
Tata użyczył mi swojej marynarki, po czym popchał do tunelu prowadzącego z pasa startowego, do środka budynku lotniska.
Postanowiłam tylko obserwować. Masa ludzi mówiąca w języku, którego kompletnie nie znam. Wszyscy tak strasznie bladzi. Poczułam się, jak odmieniec.
Tata z mamą załatwiali właśnie transport, kiedy ja usiadłam na jednym z równych, zielonych krzesełek, nadal lustrując wzrokiem każdego, kto wydawał mi się jeszcze bledszy od poprzedniego.
Mając w głowie tylko myśl o tym, żeby położyć się spać, oparłam brodę na nadgarstku i przymknęłam na chwilę oczy.
- Skarbie, nie śpimy ! Rzekła zdecydowanie mama, szturchając mnie
i zabierając jedną z moich toreb. - Chodź już, samochód czeka. Dodała, po czym czekając aż wstanę, poszła w kierunku głównego wyjścia.
Oszaleję przez tą zimnicę. Trzęsąc się jak osika, wsiadłam do podstawionego przez firmę ojca, auta.
Przyjemne ciepło ogarnęło wszystkie moje zmysły.
Pan szofer okazał się całkiem sympatycznym gościem. Przy okazji dowiedziałam się, że jeden z moich rodzicieli biegle konwersuje
w języku niemieckim.
Tata od razu znalazł z tym facetem "wspólny język" i zaproponował mu pracę naszego szofera.
Marcel zgodził się prawie od razu.
Przez całą godzinę drogi z lotniska, na...jakieś leśne odludzie, rozmawiali o stawkach, przebiegu samochodu ojca i trasach do szkoły, najbliższego sklepu, centrum miasta, co w zasadzie powinno mnie interesować, ale przecież...będę miała na to całe życie.
Jadąc asfaltową drogą, na której był przeraźliwie mały ruch,
w porównaniu do Madrytu, nagle skręciliśmy w polną nieoznakowaną, całkowicie zaśnieżoną drogę.
Co to ma być ?
- To jedyna droga do domu ?
Wtrąciłam nagle, wprawiając każdego w niemałe zaciekawienie.
- Tak. To bardzo urokliwa posiadłość, niestety droga do niej jest tylko jedna. Z tyłu domu, jest stok narciarski, jakbyś chciała Sonju spróbować. Odrzekł Marcel, przyglądając mi się w lusterku.
- Nie nadaje się na narciarkę. Zdecydowanie preferuję plażę, słońce
i siatkówkę.
- Latem to miejsce to magia. Odparł, puszczając mi oczko.
Mimowolnie się zarumieniłam. Marcel to facet po czterdziestce, ale ma skubany nawijkę.
Po tej wyczerpującej godzinnej jeździe samochodem, przez największe drogowe dziury Innsbrucka, nareszcie dotarliśmy na miejsce.
Wysiadłam z samochodu, a moim oczom ukazała się...stodoła. Drewniany barak z tarasem dookoła niego i z równie drewnianymi filarami podtrzymującymi obrzeża dachu, co dziwne mającego (nie) drewniane dachówki.
Mama podeszła do mnie i przytuliła mnie do siebie, z dumą przyglądając się budynkowi.
- I jak ? Podoba ci się ?
- Jest piękny. Odparłam, po czym szybko wywijając się z jej objęć, skierowałam się do środka.
Zanim jednak zdążyłam dać porządny krok ku udeptanej ścieżce, wpadłam w jedną wielką zaspę śnieżną.
Trzymając w ręku torby i laptop, próbowałam się jakoś z niej wydostać, jednak im bardziej się szamotałam, tym zaspa wydawała się mnie pożerać.
Marcel szybko przybył mi na ratunek, chwytając w pasie i po prostu stawiając w bezpiecznym miejscu.
- Dziękuje.
Wybełkotałam, znów czerwieniąc się ze wstydu.
Tato, jako posiadacz kluczy, wpadł do domu jako pierwszy. Mama wbiegła do niego jako druga, chichocząc i piszcząc, gdy tylko zobaczyła coś co przykuło jej uwagę dłużej, niż na pięć sekund.
http://www.youtube.com/watch?v=fyMhvkC3A84
Weszłam do środka jako trzecia. To co tam zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Drewniane ornamenty, salon wypełniony po brzegi nowoczesnym sprzętem, kuchnia z marmurowymi blatami i wysepką na środku pomieszczenia. Jadalnia z wielkim mahoniowym stołem i schody, wypolerowane do błysku, prowadzące na górę. A to wszystko rozświetlone wiszącymi lampami, które zapaliła mama.
Rzuciłam wszystkie bagaże i nie nie zważając na nikogo, pognałam schodami, prosto na piętro.
Pierwsze drzwi to sypialnia rodziców. Drugie, to schowek, trzecie na pewno muszę być drzwiami do mojego pokoju.
Wzięłam głęboki wdech i chwyciłam za klamkę, naciskając ją ku dołowi. Zamek strzelił, a drzwi uchyliły się z lekkim piskiem. Tak samo żakardowo - amarantowe ściany, taka sama biała, długa, przejrzysta zasłona. I może nie takie same, ale równie piękne krajobrazy ozdobione czarną, grubą ramką.
Padłam na łóżko posłane, mięciutką, białą pościelą i przymknęłam oczy.
Może nie będzie tak źle, jak myślałam. Może zaadaptuje się tu szybciej, niż przypuszczałam. W gruncie rzeczy to miejsce nie jest takie złe. Oczywiście, zlikwidowałabym te siarczyste mrozy i ten okropny śnieg.
Jednak nie będę narzekać, do puki nie mam na co.
W tym przekonaniu utwierdziły mnie drugie drzwi znajdujące się
w pomieszczeniu mojego pokoju, które później okazały się drzwiami do własnej prywatnej łazienki. Teraz już na pewno nie będę narzekać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)