poniedziałek, 4 marca 2013

3 - Innsbruck = Pogromca uśmiechu. Darczyńca nadziei

http://www.youtube.com/watch?v=fOZUKppndaE


Obudziłam się we własnym łóżku. Nie wiem jak się tam znalazłam. Dziura w głowie i to przeświadczenie o tym, że popełniłam błąd odsyłając Juana z kwitkiem.
Nie było go na przyjęciu. Nie zadzwonił...
To naprawdę koniec. Koniec naszej przyjaźni. Miałam rację mówiąc, że miłość przysparza samych problemów. Przez nią straciłam bratnią duszę.
Wkładając całą siłę woli aby poruszyć moim ciałem, niezmiernie się zmęczyłam. Nie wypiłam przecież tyle, żeby teraz nie móc zwyczajnie wstać.
Oparłam się na łokciach i spojrzałam na okno, przez które promienie słoneczne wdzierały się jeden przez drugi, wypełniając całe pomieszczenie przyjemnym ciepłym odcieniem.
Przyglądałam się im przez chwilę. Falowały radośnie, wolne od wszelkich konwenansów. Niestety ja nie mogłam powiedzieć, że jestem wolna.
Pukanie do drzwi prawie natychmiast mnie otrzeźwiło. Mama wyjrzała zza nich i uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Oj córciu, kiedy ty zmądrzejesz ?
Zapytała, po czym rzuciła na łóżko butelkę wody.
- Chyba nigdy mamo.
Odparłam, uśmiechając się lekko i zagarniając ręką butelkę.
- Wstawaj. Za godzinę wyjeżdżamy.
- Dobrze.
Kiedy tylko mama zniknęła za zamkniętymi drzwiami, znów padłam nakrywając się pierzyną po sam nos.
Korciło mnie aby napisać do Juana kilka słów wyjaśnienia, przeprosin za odrzucone uczucie. Był ze mną szczery, a ja tak po prostu go zbagatelizowałam.
Nabierając kilka głębokich wdechów oraz porządny łyk wody, wygramoliłam się z łóżka i zabierając z biórka laptop, otworzyłam go, przez chwilę zawieszając wzrok na pulpitowej tapecie, przedstawiającej górski krajobraz. To zdjęcie zrobiłam kiedy tato w wakacje zabrał mnie i mamę do Włoch.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtych czasów. Jednak nie czas dalej zagłębiać się w przeszłości.
Ten e-mail miał być krótki i zwięzły...

Sonja.Zah@.com

 Nie było cię na przyjęciu. Jeśli chciałeś zrobić mi przykrość, udało się. Ale nie o tym...
 Nigdy nie sądziłam, że któreś z nas popełni ten błąd. Tak, to błąd. Miłość nie jest nam pisana.
 Po prostu. Nie chcę przez to tracić z tobą kontaktu. Jesteś moim przyjacielem.

Wyślij wiadomość ! Krzyczałam podświadomie, kiedy to kilka razy próbowałam nacisnąć klawisz, a coś mnie powstrzymywało.
Jednakże wołanie Ojca szybko mnie ośmieliło. Wysłałam tę wiadomość będąc pewną, że zrypałam sprawę do końca. Ale nie miałam czasu teraz o tym myśleć. Moje walizki już dawno były w samochodzie. Tylko ja jeszcze do niego nie dotarłam.
Na dobre przyprowadziłam się do porządku. Chyba jeszcze nigdy tak szybko nie przedsięwzięłam makijażu, dobrania ubioru i uczesania. Może to dlatego, że po prostu się nie pomalowałam, włosy związałam
w niesforny kok, a na siebie narzuciłam stare jeansy
i ciemną bluzę z kapturem.
Umiejscowiłam laptop pod pachą i wychodząc z pokoju, przystanęłam przy drzwiach, ostatni raz próbując zachować ten widok. Przecież już nigdy tu nie wrócę.
Czując pojedynczą łzę na prawym policzku, zamknęłam za sobą drzwi
i wycierając ją w rękaw, podążyłam ku wyjściu.
Przy nim stali już rodzice wraz z Tanią. Patrzyli na mnie, jakbym zaraz miała zemdleć. Chcąc im pokazać, że wszystko ze mną w porządku, uśmiechnęłam się nikle i wyminąwszy ich, usiadłam na tylnym siedzeniu wozu, wkładając słuchawki do uszu.

Kilka godzin podróży samochodem i kolejna wędrówka tym razem aeroplanem. Byłam potwornie zmęczona. Mama przez cały czas nadawała o tym, jakim to Innsbruck jest cudownym miejscem.
Miałam tego po dziurki w nosie. Spojrzałam na tatę, który chyba także podzielał moje zdanie.
Podchodząc do lądowania, wyjrzałam przez okienko i pierwsze co dostrzegłam to...biel. Śnieg był wszędzie.
Do reszty zrzedła mi mina. Stewardessa otwierająca właz, opatuliła się szalikiem. Dopiero wtedy poczułam ten przejmujący chłód dobiegający z zewnątrz.
Spojrzałam na moje ręce i już po chwili naciągając na nie rękawy bluzy, podążałam do wyjścia.
Tata użyczył mi swojej marynarki, po czym popchał do tunelu prowadzącego z pasa startowego, do środka budynku lotniska.
Postanowiłam tylko obserwować. Masa ludzi mówiąca w języku, którego kompletnie nie znam. Wszyscy tak strasznie bladzi. Poczułam się, jak odmieniec.
Tata z mamą załatwiali właśnie transport, kiedy ja usiadłam na jednym z równych, zielonych krzesełek, nadal lustrując wzrokiem każdego, kto wydawał mi się jeszcze bledszy od poprzedniego.
Mając w głowie tylko myśl o tym, żeby położyć się spać, oparłam brodę na nadgarstku i przymknęłam na chwilę oczy.
- Skarbie, nie śpimy ! Rzekła zdecydowanie mama, szturchając mnie
i zabierając jedną z moich toreb. - Chodź już, samochód czeka. Dodała, po czym czekając aż wstanę, poszła w kierunku głównego wyjścia.
Oszaleję przez tą zimnicę. Trzęsąc się jak osika, wsiadłam do podstawionego przez firmę ojca, auta.
Przyjemne ciepło ogarnęło wszystkie moje zmysły.
Pan szofer okazał się całkiem sympatycznym gościem. Przy okazji dowiedziałam się, że jeden z moich rodzicieli biegle konwersuje
w języku niemieckim.
Tata od razu znalazł z tym facetem "wspólny język" i zaproponował mu pracę naszego szofera.
Marcel zgodził się prawie od razu.
Przez całą godzinę drogi z lotniska, na...jakieś leśne odludzie, rozmawiali o stawkach, przebiegu samochodu ojca i trasach do szkoły, najbliższego sklepu, centrum miasta, co w zasadzie powinno mnie interesować, ale przecież...będę miała na to całe życie.
Jadąc asfaltową drogą, na której był przeraźliwie mały ruch,
w porównaniu do Madrytu, nagle skręciliśmy w polną nieoznakowaną, całkowicie zaśnieżoną drogę.
Co to ma być ?
- To jedyna droga do domu ?
Wtrąciłam nagle, wprawiając każdego w niemałe zaciekawienie.
- Tak. To bardzo urokliwa posiadłość, niestety droga do niej jest tylko jedna. Z tyłu domu, jest stok narciarski, jakbyś chciała Sonju spróbować. Odrzekł Marcel, przyglądając mi się w lusterku.
- Nie nadaje się na narciarkę. Zdecydowanie preferuję plażę, słońce
i siatkówkę.
- Latem to miejsce to magia. Odparł, puszczając mi oczko.
Mimowolnie się zarumieniłam. Marcel to facet po czterdziestce, ale ma skubany nawijkę.

Po tej wyczerpującej godzinnej jeździe samochodem, przez największe drogowe dziury Innsbrucka, nareszcie dotarliśmy na miejsce.
Wysiadłam z samochodu, a moim oczom ukazała się...stodoła. Drewniany barak z tarasem dookoła niego i z równie drewnianymi filarami podtrzymującymi obrzeża dachu, co dziwne mającego (nie) drewniane dachówki.
Mama podeszła do mnie i przytuliła mnie do siebie, z dumą przyglądając się budynkowi.
- I jak ? Podoba ci się ?
- Jest piękny. Odparłam, po czym szybko wywijając się z jej objęć, skierowałam się do środka.
Zanim jednak zdążyłam dać porządny krok ku udeptanej ścieżce, wpadłam w jedną wielką zaspę śnieżną.
Trzymając w ręku torby i laptop, próbowałam się jakoś z niej wydostać, jednak im bardziej się szamotałam, tym zaspa wydawała się mnie pożerać.
Marcel szybko przybył mi na ratunek, chwytając w pasie i po prostu stawiając w bezpiecznym miejscu.
- Dziękuje.
Wybełkotałam, znów czerwieniąc się ze wstydu.
Tato, jako posiadacz kluczy, wpadł do domu jako pierwszy. Mama wbiegła do niego jako druga, chichocząc i piszcząc, gdy tylko zobaczyła coś co przykuło jej uwagę dłużej, niż na pięć sekund.

http://www.youtube.com/watch?v=fyMhvkC3A84

Weszłam do środka jako trzecia. To co tam zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Drewniane ornamenty, salon wypełniony po brzegi nowoczesnym sprzętem, kuchnia z marmurowymi blatami i wysepką na środku pomieszczenia. Jadalnia z wielkim mahoniowym stołem i schody, wypolerowane do błysku, prowadzące na górę. A to wszystko rozświetlone wiszącymi lampami, które zapaliła mama.
Rzuciłam wszystkie bagaże i nie nie zważając na nikogo, pognałam schodami, prosto na piętro.
Pierwsze drzwi to sypialnia rodziców. Drugie, to schowek, trzecie na pewno muszę być drzwiami do mojego pokoju.
Wzięłam głęboki wdech i chwyciłam za klamkę, naciskając ją ku dołowi. Zamek strzelił, a drzwi uchyliły się z lekkim piskiem. Tak samo żakardowo - amarantowe ściany, taka sama biała, długa, przejrzysta zasłona. I może nie takie same, ale równie piękne krajobrazy ozdobione czarną, grubą ramką.
Padłam na łóżko posłane, mięciutką, białą pościelą i przymknęłam oczy.
Może nie będzie tak źle, jak myślałam. Może zaadaptuje się tu szybciej, niż przypuszczałam. W gruncie rzeczy to miejsce nie jest takie złe. Oczywiście, zlikwidowałabym te siarczyste mrozy i ten okropny śnieg.
Jednak nie będę narzekać, do puki nie mam na co.
W tym przekonaniu utwierdziły mnie drugie drzwi znajdujące się
w pomieszczeniu mojego pokoju, które później okazały się drzwiami do własnej prywatnej łazienki. Teraz już na pewno nie będę narzekać.

1 komentarz:

  1. No fajno :-)musze przyznac ze od zawsze uwielbialam jak opisywalas fryzure jako niesforny kok ;-)

    OdpowiedzUsuń