Moi rodzice od zawsze wiedzieli co jest dla mnie najlepsze. Urodziłam się roku 1993 w prywatnej klinice w Ljubljanie, ale moim domem była Vopovlje. Mała wioska oddalona o dwadzieścia kilka kilometrów od stolicy.
Nie pamiętam jej jednak zbyt dobrze. Może dlatego, że mówiąc iż moi starsi znają się na rzeczy, miałam na myśli wczesną przeprowadzkę do stolicy Hiszpanii.
Sonja Zahovic, obok małe zdjęcie smukłej, zielonookiej, opalonej brunetki. Tak prezentowała się moja szkolna legitymacja.
Miałam trzy lata, kiedy to tato zadeklarował mamie i nic jeszcze nie rozumiejącej mnie, że jego filia w Madrycie rozrasta się i czas podjąć jedną z ważniejszych decyzji w naszym rodzinnym życiu.
Nie należeliśmy do ludzi nie mogących poszczycić się nowiutkim lexusem pod dość pokaźnym, wykonanym z czerwonej cegły, domem.
Nasza dzielnica znajdowała się na obrzeżach miasta, pięćset metrów od plaży, wysłanej żółtym piaskiem. Nie mogłam prosić o nic więcej.
Miałam doskonałe relacje z moimi rodzicielami. Może poza jednym, drobnym incydentem sprzed kilku tygodni. W ramach kary, na czas nieokreślony, zostałam pozbawiona mojej prawej ręki, czyli telefonu.
Ale nie czas na wspominki...
Ludzie postrzegają mnie jako zadufaną w sobie istotę, która nie widzi świata poza czubkiem własnego nosa.
Nie zaprzeczam, iż nie mają racji jednak status społeczny mojej rodziny nie pozwalał mi stać się kimś innym.
Szybko przyzwyczaiłam się do ciągle świecącego słońca, ciepłych nocy i tego wiecznie radosnego klimatu.
W ekspresowym tempie poznałam też moich dzisiejszych najlepszych przyjaciół.
Moja znajomość z Grette rozpoczęła się w chwili przekroczenia murów tutejszej szkoły podstawowej. Pomyśleć, iż z początku nie mogłyśmy na siebie patrzeć. Każda z nas wymyślała to nowe zaczepne teksty, psikusy, aby tylko nawzajem utrzeć sobie nosa. Drażniła mnie ta mała, dość masywnie zbudowana blondyna o wielkich niebieskich oczach
i dość widocznym pieprzyku w dołeczku lewego policzka. Najbardziej chyba denerwowało mnie to, że była śliczna. Potrafiła każdego owinąć sobie wokół palca.
Bliżej poznałam ją dopiero w czwartej klasie. Pamiętam, że przez przypadek, plakatówkami poplamiłam wtedy klasową kronikę, której stanowisko głównego redaktora dzieliłam z inną mało ważną koleżanką.
Co dziwne, tylko Grette nadciągnęła z pomocą.
Pół godziny przesiedziałyśmy w szkolnej łazience, papierem toaletowym próbując jakoś zmyć to ustrojstwo ze skórzanej obudowy wielkiego zeszytu, z klasowym zdjęciem w ramce wyciętej w środku tytułowej okładki.
Spóźniając się na zajęcia nabawiłyśmy się nie lada kłopotów
i godzinnego, karnego pobytu w kozie.
Tam też uznałyśmy, że czas zakończyć to bezsensowne kompromitowanie siebie nawzajem.
Mija dwunasty rok naszej znajomości. Miewamy wzloty i upadki, ale dogadujemy się, jak nikt inny. Śmiało mogę nazwać ją prawdziwą przyjaciółką.
Co do Juana muszę sięgnąć pamięcią do wesela przyjaciółki mojej mamy.
Miałam może z trzynaście lat i zdecydowany brak ochoty na uczestnictwo w tej uroczystości z jasnych powodów. To impreza dla dorosłych. Tańce, alkohol, potajemne obmacywanie się w krzakach.
W wieku trzynastu lat rzadko ma się na to ochotę. Nie kręciły mnie sąsiedzkie pogaduszki i plotki. To czy pani Ramirez nadal chadza do pana Salvesa na codzienne "wykłady". Wtedy świat był całkiem inny. Bez kłopotów i tych natenczas dziwnych relacji międzyludzkich.
Mimo to, mama to uparty osobnik.
Ubrana w zwiewną różową kieckę, z włosami upiętymi wysoko w koński ogon, szłam przysłuchiwać się wszystkim tym farmazonom i wstydzić się za zachowanie niektórych dorosłych, tuż po północy.
Siedząc tak z lekkim uśmiechem na twarzy, widząc szczęśliwych rodziców, poruszających się w rytm flamenco, kątem oka dostrzegłam niewiele starszego ode mnie chłopaka.
To własnie był Juan. Okazał się być synem siostry panny młodej.
W sumie już nie takiej młodej, ale niech będzie, że z grzeczności tak ją właśnie nazwę. Z mojego punktu widzenia trzydziesto-pięcio letnia kobieta wychodząca za mąż, nie jest już panną "młodą".
Juan od razu przypadł mi do gustu. Był wyluzowany, pewny
siebie i taki mało skażony tym zewnętrznym światem. Nasza pierwsza rozmowa polegała na wymianie poglądów na temat jednego
z poziomów w SuperMario.
Gdy teraz o tym myślę, chciałabym wrócić do tych rozmów. Wówczas nie były one przepełnione podtekstami kształtującymi każdy aspekt naszego porozumiewania się.
Nie od dziś wiem, że Juan podkochuje się we mnie. Czy chęć wykonania dla ciebie najgłupszej czynności, mogącej narazić reputację, jest dowodem na to, że darzy cię swego rodzaju pozytywnym uczuciem ?
On byłby w stanie pojechać po paczkę solonych orzeszków ziemnych na Barbados i to tylko dla mnie.
Nie mogę powiedzieć, że tego nie wykorzystywałam...
Ale też nigdy nie miewałam wyrzutów sumienia z tego powodu.
Oboje jednak byli dla mnie najważniejsi. To oni sprawiali, że każdy dzień był inny, ciekawy i intrygujący.
Mama nie lubiła Juana, bo był z mniej zamożnej rodziny robotniczej. Ale to nie świadczy o tym, że jest zła, tylko dlatego, że ma takie, a nie inne poglądy. Uważa, że ludzie wywierają przeogromny wpływ na drugiego człowieka, dlatego warto być ostrożnym przy dobieraniu sobie towarzystwa.
To wielka konserwatystka z życiem zapisanym w małym czerwonym notesiku, z którym nigdy się nie rozstaje. Jej zawód wymaga ciągłego trzymania ręki na pulsie. Tak już mają ci designerzy.
Uwielbiam patrzeć, jak co wieczór nawija swoje długie ciemne włosy na wielgaśne wałki, dokładnie nakładającą krem przeciwzmarszczkowy pod oczy. Kocham też jej głos. Delikatny i zjawiskowo kobiecy, ale zarazem czytelny.
Aczkolwiek to tata oddał mi więcej swoich cech charakteru. Jestem taka, jak on. Uparta, ambitna. Dążę do celu, czasem po trupach.
Nie w każdym przypadku okazuje się to dobrym rozwiązaniem.
Zaskakuje mnie elegancja mojego ojca. Mimo swojego wieku ciągle mógłby wyrywać młode kobiety. Przyzwyczaił mnie do swojego codziennego image'u. Gdy tylko w weekend bądź w piątkowy wieczór widzę go w luźnej, szarej bluzie i jeansach, zastanawiam się czy aby nie rzucił pracy.
Oni są dla mnie wszystkim. Tyle im zawdzięczam...
- Przestań w końcu udawać, że on cię nie interesuje !
- Nie udaję.
Grette zatrzymała w dłoniach podaną przeze mnie piłkę do siatkówki plażowej i obrzuciła lekceważącym spojrzeniem.
- Nie możesz do końca trzymać go w niepewności.
- Mogę.
- Skoro tak...możesz też dodać coś od siebie.
Usiadła na piasku, palcem zataczając pojedyncze koła, co jakiś czas spoglądając na mnie i wyraźnie oczekując pointy. To właśnie najbardziej irytowało mnie w rozmowach z nią. Nic nie rozumiała.
- Kobieta powinna być niezależna...Zaczęłam dość nieśmiało, jakby kontrolując każde słowo chcące wydobyć się z moich ust. Patrzyłam przy tym w daleki horyzont. Słońce kilka minut temu zaczęło zachodzić, a pomarańczowa łuna otuliła całe
wybrzeże. - ...samowystarczalna. Im jesteśmy potrzebne tylko do obsługi pralki, zmywarki i kuchenki.
Nie będę knocić sobie planów w myśl priorytetów i tego, że tam gdzieś hen daleko jest facet, który będzie umiał odróżnić czarne od białego, włączyć pralkę i dać mi to czego naprawdę potrzebuję.
- Nie miałam pojęcia, że moja najlepsza psiapsióła, to taka szowinistka.
Odrzuciła piłkę w moją stronę z nieukrywaną już irytacją.
- To nie szowinizm, a realizm. Oni potrzebują nas bardziej, niż my ich. Nie uważasz, że to smutne ?
- Czyli uważasz, że nigdy się nie zakochasz ?
Zapytała, próbując odgadnąć w ten sposób, co tak naprawdę chodzi mi po głowie. Szczerze, w tamtym momencie sama nie byłam tego do końca pewna.
Przez dłuższą chwilę nie odpowiadałam. Trzymając piłkę w dłoniach
i obracając ją we wszystkie strony, przyglądałam się grupce chłopaków, z której jeden z nich miał już swoją wybrankę.
Wyglądali na szczęśliwych. Stojąc na brzegu morza, on próbował wpić się w jej wargi, a ona uciekała przed nadmiernym przypływem.
Tak trudno stwierdzić co będzie. Nie zakochałam się do tej pory tak prawdziwie. Nie wiem co zdarzy się za kilka lat...
- Przysięgam.
Odparłam, przecząc w tej chwili samej sobie. Chcąc jednak zabić to uczucie oszukania, uśmiechnęłam się do niej słodko.
- Wariatka !
Wrzasnęła, ruszając z hukiem w moim kierunku.
Padłyśmy jak długie na piasek, który figlarnie kuł nas w plecy.
Podłożyłam rękę pod głowę i patrząc w usłane pojedynczymi, pierzastymi chmurami, niebo, zastanawiałam się nad sensem mojej przysięgi.
- Gdybym tylko mogła choć przez kilka sekund zobaczyć, jak będę żyła za dajmy na to dziesięć lat. Pomogłoby mi to.
- Lepiej nie ingerować w sprawy bytowe.
Odrzekła po chwili Grette, kładąc głowę na moim brzuchu.
- Muszę wracać, o 19:00 miałam być w domu.
- Nadal są źli o ten wypad ?
- Nie bardzo. Mogłam z tobą wyjść, to od jakiegoś czasu nowość.
Roześmiałyśmy się obie.
- Nie rozumiem, dlaczego tak się wściekli. Dwa tygodnie bez telefonu, to przesada.
- Jak zaraz nie ruszysz tyłka, to z dwóch tygodni zrobi się miesiąc.
Powiedziałam stanowczo, pstrykając ją palcami w czoło.
Droga do domu zazwyczaj nie zajmowała nam dużo czasu.
Wraz z Juanem znaleźliśmy mały skrót, który pozwalał nam skrócić czas wędrówki.
Moja ulica wyglądała, jak pospolita amerykańska ulica przedmieścia. Duże jednorodzinne domy z pięknymi ogrodami i wysłanymi kwiatami doniczkowymi, tarasami.
Madryt był moim domem, nie widziałam innej możliwości, jak zostać tu do końca życia.
- Widzimy się jutro !
Wrzasnęła, biegnąc już w kierunku swojego domu, Grette. Mieszkała kilka przecznic ode mnie.
Kiwnęłam głową w porozumieniu z nią i podążyłam chodnikiem
z kostki brukowej w stronę frontowych drzwi.
Chwyciłam gałkę i przekręciłam ją w lewą stronę. W holu powitała mnie Tania. Nasza odpowiedniczka księgowej.
- Gdzie mama ?
Zapytałam, nie patrząc na nią, zawieszając na wieszaku tuż obok wielkich białych drzwi, moją torbę i kładąc piłkę na małym stoliku stojącym po drugiej stronie.
- Jest w sypialni. Odparła szybko, wertując strony w pliku papierów. Ciągle to robiła. Rzadko z nią rozmawiałam. Była u nas dopiero od dwóch lat. Niewiele o niej wiedziałam. Podobno zmarła jej córka. Mama opowiadała, że byłaby teraz w moim wieku. To przykre, kiedy nagle odchodzi ktoś bliski, kogo nawet o śmierć nie można było podejrzewać.
Spoglądając na nią z niejaką empatią, pognałam szerokimi, marmurowymi schodami, na górę. Mama pewnie znów walczyła
z migreną.
Wetknęłam głowę przez szparę w drzwiach sypialni rodziców. Leżała na środku łóżka, czytając jedno z tych jej ulubionych romansideł.
- Mamo, chciałaś pogadać.
Mówiąc to, z impetem weszłam do środka, rzucając się na łóżko, rozwalając tuż obok niej i z uśmiechem patrząc na jej proporcjonalną twarz.
- Tak. Chciałam żeby był tu też tata, ale no cóż...nie można mieć wszystkiego.
Rzekła, głaszcząc delikatnie mój gładki, zaróżowiony policzek.
- Mówiłaś, że to ważne, a więc słucham.
- Jesteś już dorosła. Masz prawo wiedzieć co dzieje się w naszej rodzinie. Zawsze miałaś takie prawo...
Zamilkła na chwilę wpatrując się w dosyć pokaźną fotografię naszej trójki, zawieszoną na ścianie, na przeciwko łóżka.
- Mamo, do rzeczy.
- Wiesz, że tata robi wszystko, żeby każdy z nas miał to, czego chce.
- Wiem to.
- Dostał nową propozycję pracy.
Wytrzeszczyłam oczy na wieść o tym. Tata tak długo czekał aż wreszcie będzie mógł rozwinąć do końca własny interes, nie musząc polegać na nieudolnych i bezużytecznych wspólnikach.
- To świetna wiadomość ! Cieszę się...ale, co to ma wspólnego ze mną ?
Mama lekko zmierzwiła włosy i pogłaskała mnie po głowie, przywdziewając minę pobłażliwą i błagalną w jednym.
- Innsbruck ci się spodoba kochanie.
Powiedziała nieśmiało, uśmiechając się. Ten uśmiech miał chyba zamaskować to, że mówiąc mi o tym, nie była pewna czy na sto procent robi dobrze.
Całe zdanie, a właściwie sam jego początek, dotarł do mnie dopiero po chwili.
- Innsbruck ?
- Kochanie, nie denerwuj się. To piękne miasto. Znajdziesz tam na pewno mnóstwo nowych przyjaciół.
- Nowych przyjaciół ? Mamo !!!
Wrzasnęłam, natychmiast wstając i zaczynając chodzić po pokoju, niczym jakbym nabawiła się nerwicy natręctw. Co jakiś czas rzucałam w jej stronę pretensjonalne spojrzenia.
- To dla taty bardzo ważne. Dobrze o tym wiesz.
- Owszem wiem, ale... Stanęłam na środku pomieszczenia bezwładnie opuszczając ręce wzdłuż ciała. - ...kiedy wyjeżdżamy ?
- W piątek.
- Ten piątek ? Mamo, to przecież za trzy dni !
W moich oczach stanęły łzy. Ręce trzęsły się, nie mogłam nad tym zapanować.
- Zdążysz się pożegnać z Grette i Juanem. Zacznij się też pakować. Mam ci w tym pomóc ?
Zapytała najciszej, jak się tylko dało. Patrzyła na mnie z żalem
w oczach, na pewno szczerze mi współczując.
- Nie.
Syknęłam, po czym wyszłam z sypialni nawet nie domykając drzwi.
To był mój dom. Miałam teraz tak po prostu wsiąść do samochodu i na zawsze opuścić to miejsce ?
To najgorszy dzień w moim życiu. Moja Corrida się skończyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz