wtorek, 19 listopada 2013

18 - Dobrze ci radzę, omijaj go szerokim łukiem.

- Będę za tobą tęsknić. Wymruczałam, wtulając się w chłopaka.
- Odezwę się, jak dojedziemy do Klingenthal. Kciukiem, delikatnie uniósł mój podbródek, zbliżając się i lekko muskając kącik moich ust. Towarzyszące mi mrowienie w brzuchu odbierało mi zdolność skupienia.
Nagle tyle miałam mu do powiedzenia. Ale nie wystarczyłoby czasu. Przytuliłam go jeszcze mocniej i starałam się odwlec tę chwilę, kiedy będę widziała już tylko auto odjeżdżające z podjazdu mojego domu.
- Muszę iść. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się pocieszająco. Skinęłam głową i wyswobadzając go z objęć, odsunęłam się znacznie, pozwalając mu się oddalić.
Scena, jak z filmu romantycznego o bardzo małym budżecie. Jednak to działo się naprawdę.
- Gregor ! Dalej stojąc na jednym ze stopni, miałam nieodparte wrażenie, że się topię. Brunet dochodząc do samochodu, odwrócił się
i spojrzał na mnie. Starałam się nie płakać, ale było to trudniejsze,
niż sądziłam. - Kocham cię. Szepnęłam do siebie.
Nie mógł usłyszeć. Chciałam móc wykrzyczeć to całemu Innsbruckowi, ale ten czas wzmożonej odwagi nie nadszedł. Od kiedy stałam się tak niezdecydowaną, podatną na byle ukłucie, kukiełką ?
Pokonana przez własne lęki i zrezygnowana, pokiwałam mu ostatni raz, po czym tak po prostu straciłam go z oczu.

Wcale nie spiesząc się, ze spuszczoną głową, pokonywałam schody, prowadzące na werandę, wskakując i zeskakując na przemian.
W drzwiach stanęła mama, ubrana w błękitną pidżamę i różowy szlafrok, z lekko zmierzwionymi włosami i senną twarzą, przez chwilę mnie obserwując.
- Kochanie, zmarzniesz.
- Już idę mamo. Odpowiedziałam na jej zachrypnięty, niski głos, unosząc wzrok i oddając jej nikły uśmiech.
Jak to wszystko mogło się stać ? Zakochałam się ? Mimo, że od jutra miałam go nie widzieć przez okrągły miesiąc, nadal czułam to ciepło
w moim sercu. Miałam zamiar się nim rozkoszować, czuć je przez cały ten czas, kiedy go przy mnie nie będzie.
Weszłam do domu, od razu kierując się do mojego pokoju. Rozgrzewająca kąpiel odebrała mi wszystkie zmysły. To był ciężki dzień. Przywdziewając na siebie nocną koszulkę, wgramoliłam się do łóżka, prawie natychmiast zasypiając.

Ten przecudowny stan, w który zapada każdy wykończony człowiek, szukając w nim ukojenia jednak ani trochę mi nie pomógł. Obudził mnie codzienny warkot wyciągu narciarskiego.
Czy ten śnieg nigdy nie przestanie padać ? Zgniję w łóżku, czekając na słońce. To całkiem ciekawa perspektywa.
Na wyświetlaczu telefonu brak otrzymanych wiadomości i zero nieodebranych połączeń. Wszyscy o mnie zapomnieli ? Przewróciłam oczyma, wychodząc z łóżka. Ciekawe co u Grette. Niewiele myśląc, chwyciłam do rąk laptopa.
Ani jednego maila od niej, ani od Juana, od którego bądź co bądź nie mogłam się spodziewać już żadnego odzewu. Nadal miałam dziwne napady sugerujące mi "Zadzwoń do niego.", aczkolwiek opierałam się im i to z dobrym skutkiem. Nie zadzwoniłam, więc mogę uważać się za osobę silną...albo zbyt dumną, by przyznać się do błędu.
Dźwięki muzyki wydobywającej się z wielkich głośników stojących zazwyczaj przy sklepie Miki, odbijały się w moim pokoju, nie dając mi skupić się na czubku swojego nosa.
Odłożyłam laptopa, znów stawiając sobie jeden z tych punktów docelowych, do których i tak nigdy nie docierałam. Od dziś będę silna ! Mam niesamowitego chłopaka, który teraz walczy o to, by jego ojciec patrzył na niego, jak na człowieka, a nie luzera, ma o wiele więcej zmartwień ode mnie. Uśmiechnęłam się do siebie. Pomogła mi myśl, że ktoś przeżywa dramat, a ja nie mam zbyt wiele problemów. Jestem żałosna !
Naciągnęłam na siebie moje snowboardowe spodnie, pod grubą bluzę powędrowała czarna bokserka. Włosy związałam w niezdarny, koński ogon i nie zastanawiając się już nad niczym, zbiegłam po schodach, rzucając rodzicom krótkie, radosne "Cześć".
Nim oboje zdążyli zapytać mnie dokąd się wybieram, ja właśnie zatrzaskiwałam za sobą frontowe drzwi.
- Misja Mika rozpoczęta. Powiedziałam do siebie, wyciągając z garażu mój sprzęt narciarski, od razu nakładając na głowę kask, który dostałam od niego.
Pewnym krokiem ruszyłam ścieżką za domem, która prowadziła prosto na stok. Bo co w tym złego, że właśnie zaczęłam żyć ? Dostałam porządnego kopa, który kazał mi robić, nie myśleć. Ścieżka była strasznie zaśnieżona. Biały puch sięgał połowy moich łydek, ale ani trochę mnie to nie zniechęciło. Napawałam się przyjemnym widokiem jodeł caluśkich pokrytych śniegiem. Ta gwiazdka, będzie inna, niż wszystkie. Już czułam tę wspaniałą atmosferę świąt Bożego Narodzenia, wreszcie na biało, tak jak powinno być.
Po chwilowym, dość wyczerpującym marszu, las odrobinę się przerzedził i w oddali ujrzałam małych, jak mrówki ludzi, szusujących w dół zbocza. Przystanęłam przy jednym z drzew i odgarniając
z jednego ze stojących obok kamieni, grubą warstwę śniegu, usiadłam na nim i wpięłam buty w narty. Muszę przyznać, że poszło mi o wiele sprawniej, niż za pierwszym razem. Wstałam ostrożnie i poprawiając chwyt obydwu kijków, jeszcze raz spojrzałam na teren przede mną.
W pobliżu na szczęście nie było nikogo, kto mógłby stać się ofiarą mojej nieumiejętności jazdy na nartach, a droga wyglądała na całkiem przyjazną.
Odepchnęłam się, z impetem ruszając z miejsca. Kijki plątały się pod moimi nogami, co wyglądało co najmniej śmiesznie. Sonja ! Zachowaj spokój. Powtarzałam w duchu, próbując nad nimi zapanować. Dojeżdżając z trudem do głównej drogi na stok, z równie wielkim trudem zatrzymałam się widząc grupkę ludzi podążających w moją stronę. Byli mniej więcej w moim wieku. Dwóch chłopaków na deskach snowboardowych, a za nimi trzy dziewczyny. Jedna z nich, blondynka, z gęstymi włosami splecionymi w grube warkocze doskonale widoczne spod jaskrawożółtego kasku, zatrzymała się tuż obok mnie. Pod wpływem hamowania, fala białego puchu wylądowała na moich goglach, oblepiając je tak, że nie widziałam nic poza jedną wielką plamą.
- Przepraszam ! Wrzasnęła, podnosząc rękę w geście szacunku. Szacunku ? Już zdążyłam ją znielubić.
- W porządku. Burknęłam pod nosem, wycierając gogle i umożliwiając sobie złapanie ostrości.
Reszta wybuchła śmiechem, który nie wiedzieć czemu wydawał mi się mieć w sobie nutę ironii. Nie potrafię jeździć, zgadzam się, ale czy to oznacza, że każdy może zdeptać mnie, jak robaka z tego powodu ?
Cała grupka nagle zawróciła i ruszyła w moim kierunku, zatrzymując się i obrzucając mnie rozbawionym spojrzeniem spod zakrytych muffkami twarzy.
- Niezłe hamowanie Jess ! Rzucił jeden z chłopaków, przybijając piątkę
z ów blondynką, po czym skierował wzrok na mnie i odpinając wiązania, chwycił deskę, podchodząc do mnie. - Początkująca ?
- Aż tak widać ? Klapnęłam na ziemi, próbując odpiąć to ustrojstwo.
- Pomogę. Chłopak pochylił się nade mną i sprawnym ruchem kciuków odpiął moje narty, wyciągając dłoń w moim kierunku i pomagając wstać.
- Dzięki. Bąknęłam, uśmiechając się lekko.
- To Jess, Tara, Mili i Bobby. Przejechał palcem wskazującym po wszystkich. - A ja jestem Sebastian.
Uśmiechnął się pewnie, potrząsając moją dłonią w geście przywitania.
- Cześć. Wydukałam, nadal będąc nieco speszoną. Mimo, że powiedział mi, jak ma na imię każde z nich, zapamiętałam tylko jego imię. - Sonja.
- Jesteś stąd ?
- Tak...to znaczy...Zapowietrzyłam się i im bardziej próbując nie wyjść na kompletną idiotkę, tym bardziej na nią właśnie wychodziłam.
- Mieszkam tu od niedawna.
- To świadczy o twoich umiejętnościach. Roześmiał się. - Nie potrafisz nawet stać.
- Właśnie miałam zamiar...
- Hej Seb, może pokażemy jej co i jak ? Przerwał mi drugi chłopak.
- Dobry pomysł. Oboje wymienili porozumiewawcze spojrzenia,
a Sebastian ponownie przytwierdził się do deski.
- Ale ja...
- Wepnij narty, poczekamy na ciebie. Bobby znów wszedł mi w słowo, szeroko się uśmiechając.
- My pojedziemy przodem. Rzuciła jedna z dziewczyn, chyba Tara, po czym szybkim tempem ruszyły przed siebie.
Uczyniłam, jak kazał i z małą pomocą znów stałam. Podpierając się kijkami, obserwowałam trasę, prowadzącą na stok.
- Ruszajmy ! Wrzasnął Bobby i już po chwili dość wolnym, jak dla siebie tempem przemierzał całą trasę, skręcając dokładnie przy krawędziach jej szerokości. Sebastian natomiast stanął za mną.
- Zacznijmy od pozycji. Ugnij kolana. Zabrzmiało to dość dziwnie, ale nie chcąc okazać się grymaszącą uczennicą, robiłam co mówi. - Kijki służą tylko do utrzymania równowagi i nadawania prędkości. Ty prędkości na razie nabierać nie będziesz, więc odpychaj się tylko co jakiś czas. Mówiąc to roześmiał się.
- Nie musisz mi ciągle przypominać, że jestem beznadziejna w te klocki. Odparłam, również chichocząc.
- Każdy kiedyś przez to przechodził. Odepchnij się lekko, a ciężar ciała przenieś na przody nart. Nakazał, po czym wyjechał przede mnie. Ruszyłam, powoli przyswajając każde jego słowo.
- Skręcaj powoli i nie gwałtownie. Zawołał, wznosząc kciuk w górę. Muszę przyznać, że szło mi coraz lepiej.
Wjechaliśmy na teren stoku. Sebastian przystanął przy sklepie Miki
i czekając aż dołączę do niego, usiadł wygodnie na tamtejszej ławce.
Wyhamowałam łagodnie, po chwili będąc już przy moim nauczycielu.
- Całkiem nieźle nowa. Rzucił, śmiejąc się.
- Dobry z ciebie nauczyciel. Uśmiechnęłam się, odpinając narty i opadając na ławkę. Byłam wyczerpana. - Gdzie twoi znajomi ? Spojrzałam na towarzysza, który po moim pytaniu zaczął rozglądać się po stoku.
- Nie są dziećmi, poradzą sobie. A ty zasłużyłaś na coś ciepłego. Wstał, wyciągając ku mnie dłoń.
- No dobrze. Wstałam i zabierając narty, poszłam za Sebastianem.
Swoją drogą, był niezłym ciachem. Średniej długości, kręcone, czarne włosy i wielkie zielone oczy. Na nosie widocznych kilka piegów, które odbierały mu parę wiosen. Postawny i dobrze zbudowany. Rzec można, ideał.
Nieopodal sklepu Miki, znajdowała się mała kawiarnia. Po wejściu do środka, ogarnęło mnie dziwne wrażenie, że już kiedyś tu byłam. Usiedliśmy przy stoliku, a Sebastian zamówił dla obojga słodką, gorącą czekoladę, po czym spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Więc ? Twoja opalenizna mówi mi, że nie pochodzisz z rejonów skandynawskich.
- Przyjechałam tu z Madrytu.
- Madryt ?! Jego oczy zrobiły się jeszcze większe, niż dotychczas. - Nie masz hiszpańskiego akcentu.
- Jestem Słowenką. Roześmiałam się. Dla typowego Austriaka mogłoby się to wydawać nieco pogmatwane.
- Więc co robisz w Innsbrucku ?
- Mój ojciec ma tu firmę, trudno się zarządza na odległość, więc wylądowałam tutaj. Miałam mieszane uczucia co do tego koszmarnego śniegu, ale przywykam. Uśmiechnęłam się lekko, zdejmując rękawiczki i kładąc je na stoliku.
- U nas liczy się tylko zima. Wtedy jest najciekawiej ! Powiedział z entuzjazmem w głosie, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku. Zaczęło mnie to nawet troszeczkę zawstydzać.
- Nie wątpię. Odparłam, odbierając od młodziutkiej  kelnerki, parujący płyn. - A ty ? Jesteś sportowcem ? Masz duże pojęcie na temat jazdy na nartach, jesteś instrukto..?
- Nie nie nie ! Zaprzeczył szybko, nie pozwalając dokończyć mi
zdania. - Ja tylko w całości oddaję się pasji. Nie nadaję się na sportowca.
- A to dlaczego ? Teraz to ja zaciekawiona, sącząc powoli gorącą czekoladę, wpatrywałam się w niego.
- Dla bycia sportowcem, trzeba poświęcić wszystko. Rodzinę, bliskie osoby, czas, nerwy i zdrowie, na dodatek niektórzy z nich są zbyt pewni siebie. Jeśli przez to, że chciałbym zostać profesjonalistą, miałbym stać się próżny i zarozumiały, to wolę pozostać przy amatorce.
- Nie każdy jest taki. Wypaliłam. Miałam obowiązek bronić mojego faceta.
- To prawda, a co znasz jakiegoś ? Uśmiechnął się zawadiacko, upijając spory łyk czekolady.
Zrobiło mi się głupio. Nie miałam pojęcia czy mówić o tym co łączy mnie z Gregorem, czy może dać sobie spokój i obrócić wszystko w żart.
- Yy...Gregor ? Rzuciłam pytająco. Mój głos wahał się teraz, niczym moja waga, kiedy pozwoliłam sobie na zbyt wiele słodkości.
- Schlierenzauer ?! Mówiąc to, wybuchnął śmiechem. - On jest tym idealnym przykładem sportowca, którym nie chciałbym być. Dodał szybko.
- Wydaje się całkiem miły, choć na pierwszy rzut oka może faktycznie trochę zadziera nosa. Moje wypowiedzi stały się coraz bardziej wymijające.
- Poznałaś go ?
- Tak.
- Gdzie ?
- Tutaj, na stoku.
- Dobrze ci radzę, omijaj go szerokim łukiem. Oznajmił stanowczo, po czym dopił do końca swoją porcję czekolady i otarł nadgarstkiem jej pozostałości na ustach.
- A ty go znasz ? Drążyłam temat, również odstawiając pustą już filiżankę na bok stolika.
- Przyjaźniliśmy się.
- Przyjaźniliście ? To znaczy, że teraz się już nie przyjaźnicie ?
- Wybacz mi, ale Bobby i reszta pewnie mnie szuka. Mam nadzieje, że jeszcze się spotkamy. Wstał i zasunął za sobą krzesło, nakładając na głowę kask i posyłając mi lekki uśmiech, już nie tak promienny jak dotychczas. - Powodzenia w nauce jazdy Sonju. Dodał, po czym
w pośpiechu się oddalił.
Czyżbym wkroczyła na temat, którego on za nic w świecie nie chce poruszać ? Co takiego mogło się wydarzyć pomiędzy tą dwójką, że teraz jeden unika rozmowy o drugim. Poczułam nagłą potrzebę zwęszenia tej sprawy. Musiałam się dowiedzieć, co jest na rzeczy.

Wróciłam do domu zmarznięta, przemoczona i lekko skołowana. Ani trochę nie podobało mi się to, co powiedział mi Sebastian. Wygląda na naprawdę porządnego gościa. Dlaczego więc tak źle mówi o Gregorze ? Miałam ochotę z nim porozmawiać, bo mimo wszystko ciągle myślałam o jego czekoladowych oczach. Miał odezwać się, kiedy już dojadą na miejsce. Na pewno będę miała czas na rozmowę z nim. Zapytam wprost. Mam nadzieje, że nie będzie miał mi tego za złe. Bo przecież z jakiej racji ?
Skoro jest moim facetem, mam prawo wiedzieć więcej o jego dotychczasowym życiu. Tak to się przecież odbywa. Prawda ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz